Wydawać by się mogło, że praca w zawodzie agenta ubezpieczeniowego jest zajęciem bardzo bezpiecznym i niemal bezproblemowym. Mój przypadek świadczy jednak o tym, że zawsze, nie ważne kim się jest, co się robi i gdzie, należy mieć oczy dookoła głowy i uważać na swoje bezpieczeństwo. Paradoksalnie ja, agent ubezpieczeniowy, w pewnym momencie kariery zawodowej sam musiałem skorzystać z ubezpieczenia.
Cała historia miała miejsce podczas pewnego zimowego i bardzo mroźnego poranka. Na drodze do Sosnowca pełno było miejsc, w których niewprawny kierowca mógł stracić panowanie nad samochodem, dlatego jadąc do jednego z potencjalnych klientów utrzymywałem stałą prędkość 40 km/h, agent ubezpieczeniowy Sosnowiec. Nieważne, że gdzieś można było przyspieszyć lub bardziej poszaleć. Ja cały czas jechałem jedną prędkością i modliłem się, by inni kierowcy byli równie przewidujący jak ja. Niestety, mimo zachowania wszelkiej ostrożności, mój samochód w pewnym momencie odmówił mi posłuszeństwa i wpadając w poślizg stanął w poprzek drogi. Zbliżający z przeciwnej strony duży, dostawczy samochód nie miał dość miejsca by zahamować i uniknąć wypadku. Doszło do poważnej stłuczki, jednak nic poważnego nie stało się ani mi, ani kierowcy drugiego samochodu. Moje auto poszło do kasacji, a ja przeleżałem parę dni w szpitalu lecząc spore potłuczenia i nie forsując złamanej drogi. Dzięki ubezpieczeniu komunikacyjnemu, które regularnie kupowałem co roku w swojej firmie, instytucja ubezpieczeniowa oddała mi pieniądze za potłuczony samochód. Po paru tygodniach chorobowego wróciłem znów do pracy agenta ubezpieczeniowego. Bardziej doświadczony, w nowym samochodzie i z urazem do ośnieżonych dróg.
Zostaw komentarz